Przez chwilę stałam jak słup soli. Naprawdę siły już nie mam.
Rzuciłam się w stronę toalet z płaczem. Nikt za mną nie pobiegł, bo Shawn zaczął się bić na słowa z tym chłopakiem, a rodziców przecież nie było tutaj. Zatrzasnęłam się w kabinie.
Dlaczego świat mi to robi?!
– Corrinne? – usłyszałam mamę. Pukała kolejno do kabin. Zatrzymała się przy tej, w której się kuliłam. – Wyjdź, kochanie...
– NIE! - wrzasnęłam na nią.
– A wpuścisz mnie? – słyszałam w jej głosie smutek, a nie chciałam, żeby było jej przykro. Jednak za nim zdążyłam się ruszyć, wtargnął do mnie mały jeż. Po paru sekundach zmienił się w moją rodzicielkę.
– Czemu tu jesteś? – szepnęłam.
– Bo się martwię. Wszystko widziałam. – przytuliła mnie. – Jak to się zaczęło?
Zwiesiłam głowę. Nie odezwałam się przez następne parę minut.
– Jak nie chcesz, to nie mów. Ale wiedz, że z tatą od dawna to podejrzewaliśmy. I jesteś dzielna, że broniłaś brata...
– I tak mi się to nie udawało. – powiedziałam cicho.
– Uwierz, że jeszcze nie jedno zło wyrządzi ci mężczyzna. Ale nie przejmuj się tym, bo gdzieś tam na pewno czeka ktoś, kogo pokochasz naprawdę i kto ciebie obroni. A teraz, może zrobimy sobie małą wycieczkę? Tylko we dwie? – mrugnęła do mnie. Kiwnęłam niepewnie głową. Mama pociągnęła mnie gdzieś daleko, gdzie nie było ludzi ani kamer i... Na jej plecach pojawiły się skrzydła. Złapała mnie w objęcia i wzniosłyśmy się wysoko, ponad chmury...
– Polecimy do moich przyjaciół. Mieszkają w zamku, wiesz? I zmieniają się w urocze koty...
< Shawn? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz