środa, 9 sierpnia 2017

Od Vane CD Gilbert

Kolejny, jakże zadziwiający nudny dzień, w tym jakże wspaniałym mieście. U boku tego samego, naprawdę, pozytywnie nastawionego do świata szopa. Przeciągnęłam się leniwie na krześle, biorąc głęboki wdech.
- Jak ja cholernie kocham życie! - krzyknęłam na tyle głośno, aby całkowicie "przypadkowo" obudzić śpiącego kilka metrów dalej zwierzaka.
- Zamknij się! - warknął, przykrywając swoją głowę poduszką.
- Podobno szopy są aktywne w nocy - stwierdziłam, przy tym krzyżując ręce. - Czytałam - dodałam do całości, wzrokiem śledząc szopa.
- Jestem zmodyfikowanym genetycznie pilotem, zabójcą i przy okazji potrafię świetnie wpływać na psychikę ludzi. Więc łaskawie daj mi się wyspać, tak jak na kogoś takiego jak ja przystało... - na te kilka sekund odsłonił się.
- Ktoś ci kazał zasypiać w moim łóżku? - zaśmiałam się, w trakcie robiąc kilka obrotów na krześle. - Skończyłeś już tą swoją "maskę", która miała zmienić twój wygląd? - założyłam ręce za głowę.
Zarówno leniwie, jak i niechętnie wygramolił się z - jak już wcześniej wspomniałam - mojego łóżka. Podszedł do jednego z pudeł (które były porozwalane po całym domu) i wyciągnął z niego coś na wzór opaski. Założył ją na swój futrzany nadgarstek.
- Moją prawdziwą postać widzą tylko osoby magiczne. W zależności od ustawień, ktoś taki jak ty może dostrzec moją, jak to określiłaś "maskę. Są różne wzory... - wstukał jakiś kod na niedużym panelu, żeby w następnej kolejności zmaterializować się.
Przede mną pojawił się szary owczarek niemiecki. Wlepiłam wzrok w zwierzaka, po czym podniosłam się z krzesła.
- Lecz wtedy jestem zmuszony chodzić na czworaka, co w tym stroju jest mało wygodne - pysk psa zaczął się poruszać niemal w identyczny sposób, co stojącego jeszcze kilka sekund wcześniej szopa.
- Serio? - prychnęłam, unosząc brwi.
- Uwiera mnie w...
- Nie kończ! - niemal podskoczyłam, powstrzymując kontynuację.
- Mogę jeszcze zamienić się w... - z powrotem przybrał swoją normalną postać. - Cholera... Nie ten kod... - wymruczał pod nosem, nerwowo uderzając zaciśniętą łapą w przedmiot.
Dziecko. Tak, zamienił się w dziecko. Było ono bardzo... Słodkie? Chyba tak to można określić. Powiem więcej. Było bardzo słodkie. (Taak bardzo sweet - photo)
- O mój... - uśmiechnęłam się szeroko, biorąc głęboki wdech.
- Podniecanie się Vane, za trzy... - zaczął wyliczać. - Dwa... I jed- - urwał.
- JAKI TY JESTEŚ SŁODKI! - krzyknęłam, podskakując w miejscu. - Zostajesz tak i będziesz udawał mojego syna! - bardziej brzmiało to jak rozkaz, niż propozycja. No cóż. Nie ma wyboru!
- Chyba cię po*ebało - mruknął.
Tak słodko wyglądał, gdy pod tą postacią marszczył brwi.., Gdy doszedł do mnie jego sprzeciw, niemal od razu utworzyłam na swojej twarzy "słodką minkę nr. 2". Moje maślane oczy zawsze w jego przypadku potrafiły zdziałać cuda.
- Ekhm... No... - zmrużył oczy, jakby próbując oderwać się od mojego spojrzenia. - Dobra, niech ci będzie... - warknął pod nosem.
- WIĘC WYCHODZIMY!
***
Poprawiłam niedużą torebkę, która zwisała na moim ramieniu. W lewej dłoni trzymałam telefon, który naprowadzał mnie i mojego towarzysza pod drzwi jednego z centrum handlowych. Przeskanowałam okolicę wzrokiem.
- Chyba źle skręciliśmy... - mruknęłam pod nosem, rozglądając się po okolicy,
Prześledziłam wzrokiem kilku przechodniów, którzy podobnie jak ja szli wpatrzeni w swoje urządzenia mobilne. "Żadnego normalnego człowieka w tych czasach..." - stwierdziłam, w myślach, cicho wzdychając. 
- Daj mi to! - praktycznie wyrwał mi telefon z rąk.
Już miałam podnieść głos i zganić go, gdy w tłumie wyłoniła się charakterystyczna postać. Wysoki, ciemnowłosy chłopak, który niepewnie cofał się do tyłu... Skrzywiłam się, spoglądając na źródło "problemu". Mały kotek. Tak, to właśnie od niego chciał się odizolować mężczyzna. Uśmiechnęłam się pod nosem, podchodząc bliżej.
- Oh! Jaki słodki kiciuś! - krzyknęłam (raczej pisnęłam, ale to już szczegół), podchodząc do zwierzaka.
Niedożywione stworzonko bez problemu pozwoliło mi się podnieść na ręce. Przyjrzałam się jego szklanym oczom... Słodziak..
- Vane!? Skąd ty tu... Dobra, nie ważne! Bierz tego pchlarza! - zatrzymał się w miejscu.
- Spookojnie... - zrobiłam kilka małych kroków w stronę mężczyzny, który zastygł w miejscu. 
Jak mogłam się spodziewać - nie przekroczyłam dwóch metrów, a Gilbert zaczął cofać się jeszcze bardziej.
- Facet po trzydziestce, a boi się takiego małego kota... - kątem oka udało mi się dostrzec rozbawioną minę Rocketa. 
Przed dalszym cofaniem się do tyłu powstrzymała go ściana. Oparł się o nią - jak mogłam się domyśleć - nie wiedząc co robić. Delikatnie uniosłam kąciki ust, będąc ledwo pół metra od niego.
- One nie są takie straszne - spojrzałam do góry, prosto w jego oczy.
Strach. Jak ja uwielbiam czytać po mimice twarzy... Po wyglądzie oczu, oraz ustawieniu kącików ust. Wszystko zawsze w jakiś sposób się ze sobą łączy. Połowa jego twarzy była przerażona, natomiast druga... Gdy nie przypatrywał się niedużemu ssakowi, oczy, miał całkowicie spokojne. Nie odrywałam swojego wzroku.
- Daj mi rękę... - szepnęłam, wyciągając w jego stronę swoją dłoń. 
- C-Co? N-Nie... - język mu się plątał.
"Nie, to nie... Sama sobie dam radę" - wzruszyłam delikatnie ramionami, chwytając go za nadgarstek. Nie odrywaliśmy od siebie wzroku - było to przeze mnie kontrolowane. Powoli skierowałam jego dłoń na małą czaszkę puchatego stworzonka. 
- I co...? 
Wszystko zostało niemalże od razu przerwane przez jakiegoś faceta... No dobra, nie jednego. Z tyłu dostrzegłam jakiegoś mięśniaka, który leżał przy ścianie cały z krwi. Zapewne ci co szli w naszą stronę, byli jego pachołkami.
- Jakiś problem panowie? - uśmiechnęłam się sztucznie w ich stronę, wypuszczając kota z rąk.
- Macie prze*ebane... - nie zdążył dokończyć.
Dostał kulką zmaterializowanej energii prosto w pierś. Tak, to była robota szopa, który wciąż widocznie zwijał się ze śmiechu.
- Spadamy panienki - przewiesił swoją broń przez plecy.
Przelotnie spojrzałam na chłopaka, który jakby nigdy nic wpatrywał się w niebo.
- W co ty zaś się wpakowałeś?! - krzyknęłam, z miejsca ruszając do ucieczki.
- Podskakiwał, więc dostał! - odpowiedział niemalże od razu, postępując w ten sam sposób co ja. 
- Faceci zachowują się jak dzieci.. - westchnęłam, mówiąc bardziej do siebie.
Przeciskaliśmy się przez ludzi. Cały czas mieliśmy ich na ogonie. Mówiąc "ich", miałam na myśli dwóch uzbrojonych idiotów, którzy widocznie nawet nie myśleli o zgubieniu nas... No cóż - takie życie wybrańców.
- Tutaj! - krzyknęłam, wskazując ręką na jakąś restaurację.
Prześledziłam wzrokiem dwóch... Co k*rwa, gdzie jest Gilbert? Odwróciłam się. Dopadli go i właśnie przystawiali mu pistolet do głowy. Gdyby nie tłum ludzi (który był spowodowany przez godzinę, akurat teraz większość ludzi kończyła prace i wracała do domu) pewnie udałoby nam się uciec... Drugi mężczyzna celował w Rocketa. 
Ja pier*ole! Ludzie nagle się rozeszli, gdy zauważyli kilka gnatów... Zapamiętać - jeżeli chcesz rozproszyć tłum, wystrzel kilka nabojów...
- Podejdź - wydał w moją stronę polecenie, jeden z mężczyzn.
Zaśmiałam się pod nosem.
- Bo co? - zmrużyłam oczy, wrednie się uśmiechając.
- Bo wpakuję w niego, lub w tego dzieciaka kilka pocisków! - warknął.
- Wątpię - wzruszyłam ramionami, tylko krzyżując ręce.
Taa... Taktyczne odwrócenie uwagi wroga. Takie typowe... Gilbert zdążył już się przyszykować do zadania porządnego kopniaka prosto w krocze faceta.
- A jak zaoferuję coś w zamian? - ukazałam przed nimi rządek ząbków.
Za plecami już szykowałam broń, aby wystrzelić w stronę drugiego napastnika - tego, który celował do szopa, Spojrzałam na Gilberta. Praktycznie niezauważalnie przytaknęłam w jego stronę głową.
- Co takiego? - widocznie zainteresowany, uniósł trochę wyżej brwi.
- Kilka... Kopniaków? - wypowiadając te słowa, wyciągnęłam pistolet zza pleców,
Podczas gdy mój pocisk przeszywał się przez głowę mężczyzny, Gilbert zadał kilka mocnych uderzeń w podbrzusze napastującego go faceta. Nie minęła minuta... Obydwoje leżeli nieżywi.
- Lepiej spadajmy stąd. Na pewno wezwali posiłki. Musimy się gdzieś ukryć.
<Gilbercik? c: >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mia Land of Grafic