piątek, 1 września 2017

Od Yuri'ego

Nie ma to jak siedzieć w domu, kiedy za oknem jest piękna pogoda i aż kusi, żeby wyjść z tych czterech ścian, no i przynajmniej sobie pospacerować. Niestety w moim przypadku wyjście samemu jest niemożliwe, szczególnie wtedy kiedy jestem pod opieką pewnego szopa, który zamiast uczyć mnie normalnych rzeczy, to wkłada mi do głowy, jak złożyć w pięć minut pistolet, a później dziwi się, że jestem inteligenty i przekraczam poziom inteligencji zwykłego czterolatka.
- Ryszard... - mruknął Rocket, który siedział ze mną w salonie i znowu uczył mnie jakiś cudownych i ciekawych rzeczy. - Patrz teraz uważnie...
Zaczął się popisywać i pokazał mi jak odblokować pistolet, oraz jak go poprawnie trzymać. Tak było zawsze, kiedy tylko rodzice wychodzili do pracy... Pewnie byli tego świadomi, ale upomnienia skierowane w stronę szopa nic nie dawały, więc sobie odpuścili.
- Mam na imię Yuri... - spojrzałem na niego napuszając poliki. - Przestań zmieniać moje imię...
- Twoi rodzice się nie znają i dali ci jakieś bezsensowne imię... - wzruszył ramionami i schował swoje "zabawki" do dużej torby, po czym odstawił ją na podłogę.
- Lubię swoje imię i nie masz prawa go zmieniać na inne... - zmarszczyłem nosek i zeskoczyłem z kanapy, po czym podreptałem do swojego pokoju, gdzie akurat był Vic-chan.
Usiadłem na dywaniku i spojrzałem na niego z delikatnym uśmiechem. Psiak zauważając moją obecność, podszedł do mnie i machając wesoło ogonkiem, zaczął mnie lizać po twarzy. Zaśmiałem się cicho i przytuliłem pupila do siebie, jednak ten ku mojemu zaskoczeniu odsunął się ode mnie i podszedł do mojego łóżka. Wszedł pod nie i wyciągnął spod niego małe łyżwy, które akurat należały do mnie. Pudel przyniósł je, na co na moje usta wkradł się jeszcze szerszy uśmiech.
- Vic-chan! Kocham cię! - zapiszczałem i wziąłem od psa łyżwy, następnie składając na jego głowie całusa.
Poderwałem się wnet z dywanika i ostrożnie zbiegłem po schodach, aby przypadkiem się nie wywalić, co już w sumie wiele razy mi się zdarzyło. Podbiegłem do siedzącego nadal na kanapie szopa i pokazałem mu sprzęt łyżwiarski.
- No co? - spojrzał na mnie pytająco.
- Rocket! Chodźmy na łyżwy! - moje oczy zabłyszczały z podekscytowania.
- Nie ma mowy. - oznajmił stanowczo i wyłączył telewizor, który leciał cały czas w tle. - Idź się lepiej pobaw swoimi zabawkami.
Tupnąłem niezadowolony nogą i zmarszczyłem brwi.
- Idziemy na lodowisko i to już!
Nagle futrzak odebrał mi łyżwy i rzucił je na drugi koniec kanapy, na co ja miałem już w oczach łzy. Poczułem w sercu żal i jednocześnie złość, czego nie okrywałem i rozpłakałem się.
- Fe! Rocket jest fe! - załkałem, ocierając łzy spływające po moich policzkach.
Szop wpatrywał się we mnie rozczulony i westchnął cicho, zeskakując z kanapy.
- No dobrze... Pójdziemy na te łyżwy... Ale nic nie mów rodzicom... Dobrze wiesz, że pod ich nieobecność masz siedzieć cały czas w domu... - pogłaskał mnie po główce, a ja stopniowo zacząłem się uspokajać.

~~*~~

Zadowolony założyłem łyżwy i czekałem cierpliwie na Rocket'a, który poszedł na chwilę do toalety.
Mijały kolejne minuty, a ja coraz bardziej się niecierpliwiłem, bo przecież ile można siedzieć w kiblu? W końcu nie wytrzymałem i wstałem z ławeczki, podchodząc powoli do wejścia na lód. Byłem już tu kilka razy i z całą pewnością mogę przyznać, że nie zgubię się tu tak łatwo, więc jedynym niebezpieczeństwem czyhającym tu na mnie są ludzie, którzy w każdej chwili mogą mnie staranować swoimi cielskami.
Po chwili wszedłem na lód i uśmiechnąłem się promiennie, czując to wspaniałe uczucie, ogarniające me ciało. Spojrzałem nieśmiało na jeżdżących dookoła ludzi i trochę nabrałem stracha przed nimi. Nigdy nie lubiłem obecności obcych osób, a tu ich jest pełno... Odetchnąłem spokojnie i wykonałem pierwszy ruch nogą, odczuwając przy tym nieopisaną radość. Może wszystko byłoby super, fajnie gdyby nie to, że większość tu zgromadzonych, nie zauważała mnie i co chwila potrącała. Nagle poczułem, jak ktoś specjalnie trącił mnie kolanem, przez co zachwiałem się i upadłem na tyłek, tracąc na chwilę kontrolę nad ciałem.
- Patrz, jak jedziesz maluszku! - jakiś chłopak zadrwił sobie ze mnie i spojrzał na mnie z wyższością.
Nastolatkowie zachichotali za jego plecami, najwyraźniej byli jego koleżkami.
- Mówić nie umiesz, czy co? - nachylił się lekko w moją stronę. - Może jakieś "przepraszam", gówniarzu?
Ja jedynie mogłem obserwować go z przerażeniem w oczach, co tylko go napędzało go do kolejnych działań. Już miał coś znowu powiedzieć, ale nieznajoma postać, która znikąd pojawiła się za nim, chwyciła go za ramię, na co chłopak odwrócił się do mnie tyłem.
- Nie masz co robić, tylko straszysz to biedne dziecko? - odezwała się tajemnicza postać, której nie mogłem się dokładnie przyjrzeć.
Cała grupka po chwili odjechała gdzieś sobie, a ja nadal tym wszystkim przestraszony, dygotałem z zimna, wlepiając wzrok w nieznajomego chłopaka. Miał platynowe włosy i piękne błękitne oczy, przez co wyglądał prawie, jak anioł.
- Wszystko w porządku? - uśmiechnął się do mnie łagodnie i złapał mnie pod pachami, pomagając mi przy tym wstać.
Zarumieniłem się lekko i spuściłem wzrok na lód pod moimi nogami.
- T-tak... - odpowiedziałem cichutko. - Dziękuję...

< Viktor? :3 >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mia Land of Grafic